Przed Wami drodzy czytelnicy relacja Adama, który spędził na Sycylii 8 miesięcy jako wolontariusz programu Europejski Korpus Solidarności. Tytuł jego projektu nosił nazwę: Courage and Set an Example! (2019-3-PL01-ESC11-077549). Adam przygotował dla Was artykuł podsumowujący, który idealnie odzwierciedla dzisiejsze realia wolontariatu w ramach programu EKS. Zapraszamy do lektury!
Upał, śmieci, uśmiechnięci ludzie
Od tego zaczęła się moja przygoda i jednocześnie też myślę, że za pomocą tych trzech określeń można najłatwiej zdefiniować Sycylię. Jest to miejsce niezwykle urokliwe, potrafiące zaskoczyć urodą swojej przyrody i krajobrazów nawet po kilku miesiącach, jednakże jednocześnie te urokliwe miejsca toną w śmieciach. Nie było łatwo się do tego przyzwyczaić, widok przetaczających się pod wpływem wiatru plastikowych butelek do samego końca budził we mnie frustrację, głównie z niezrozumienia: dlaczego? Dlaczego, żyjąc w tak pięknym miejscu, ludzie kompletnie o to nie dbają? Po 8 miesiącach pobytu tam wydaje mi się, że jestem bliżej odpowiedzi na to pytanie.
Ale Sycylia to też ludzie, piękni (zarówno urodą i charakterem) ludzie. Uśmiechnięci, pomocni, radośni, rozprzestrzeniający pozytywną energię. Nawet kontrola biletów w pociągu bywała przyjemnym doświadczeniem. Mistrzowie small-talku.
Pierwsze tygodnie były dla mnie niezwykle ekscytujące. Oczywiście, gdzieś tam skrywał się lęk przed nowym, ale był on dominowany chęcią poznawania, eksploracji, poczuciem satysfakcji z bycia częścią tego nieznanego jeszcze ekosystemu.
Czekając na cel
Każdy kij ma dwa końce, i tym samym to, za co ludzie kochają południowe podejście do życia, jest również utrapieniem, gdy przychodzi do organizacji pracy. Pomimo ekscytacji otoczeniem, jako wolontariusz czułem narastającą frustrację z dość mizernego tempa rozwoju wydarzeń. W pierwszych tygodniach tak naprawdę jedyną aktywnością, w której mogliśmy brać udział, były lekcje językowe prowadzone przez jednego ze stażystów goszczącej organizacji. Niestety, nie wiem czy wynikało to z pandemicznego chaosu, kończących się urlopów czy południowego podejścia, ale pierwsze działania (jako wolontariusze) podjęliśmy po upływie miesiąca. Nie dlatego, że nie chcieliśmy, a dlatego, że organizacja miała problemy ze znalezieniem odpowiednich dla nas oraz możliwych do wykonania w pandemicznych czasach zadań. Przez pierwsze tygodnie, a nawet miesiące, wydarzenia rozwijały się raczej powoli, stopniowo dopiero nabierając dynamiki.
Organizacja goszcząca winą za ówczesną, chaotyczną, sytuację obarczyła pandemię. To prawda, wprowadzone wtedy obostrzenia dotknęły głównego filaru ich działalności, tj. prowadzenia spotkań, szkoleń, warsztatów – upraszczając – jakichkolwiek aktywności grupowych. To zaś w mocnym stopniu wpłynęło na kształt ich funkcjonowania, zmuszając do gruntownych zmian w planie działania.
Na przekór pandemii, do dzieła!
Ale daliśmy radę. Wymyśliliśmy co możemy robić, stworzyliśmy plan działania, rozdzieliliśmy zadania i wzięliśmy się do pracy, stopniowo rozpędzając się. Od przyjazdu minęły już prawie dwa miesiące, które zarówno ja, jak i inni wolontariusze, spędziliśmy na kwarantannie oraz zwiedzaniu Palermo. Wziąć się do pracy, po takim urlopie, nie było wcale łatwo, ale wszyscy chcieliśmy w końcu coś zacząć robić.
Naszym pierwszym poważnym zadaniem było stworzenie serii tutoriali dla dzieciaków, w których pokazaliśmy, jak z pozornie bezużytecznych przedmiotów, kwalifikowanych jako śmieci, stworzyć coś wartościowego. Chcieliśmy dać nudzącym się w czasie pandemicznego zamknięcia dzieciom coś angażującego do robienia, coś, co choć na chwilę pozwoli im w jakiś sposób ukierunkować swoją energię oraz kreatywność, a jednocześnie pokazać, że pusta butelka lub stare ubranka niekoniecznie muszą trafić na ulicę. Żadne z nas, łącznie pięciu wolontariuszy, nie wiedziało w jaki sposób nakręcić oraz zmontować taki filmik – zadanie to stało się więc równie angażujące i ekscytujące dla nas, ponieważ musieliśmy nauczyć się pewnych podstaw edycji oraz wpaść na pomysł scenografii i reżyserii.
Idąc za ciosem, wzięliśmy się również za organizację – a raczej reaktywację – English Cafe. Jest to inicjatywa wcześniejszej grupy wolontariuszy, a idea której polegała na cotygodniowych spotkaniach z lokalną społecznością, celem poprawy zdolności językowych, a konkretniej – zdobycia swobody wypowiedzi po angielsku. Idea szczytna, a plan prosty – po prostu mów. Nie mogliśmy niestety organizować spotkań, jak to wcześniej robiono, przy piwku, gdzieś w barze – musieliśmy przenieść całość do sieci. Mieliśmy swoje obawy, bowiem żadne z nas, znów, nie miało doświadczenia w prowadzeniu spotkań oraz warsztatów online. Stres był potężny, ale daliśmy radę. Czasem wychodziło lepiej, czasem gorzej, czasem bywały momenty niezręcznej ciszy, a czasem tematy się nie kończyły. Czasem nawet towarzyszyło nam poczucie bezsensu (w końcu czymże jest godzinne spotkanie online przy zażytych dyskusjach twarzą w twarz), lecz na sam koniec, przy ostatnim spotkaniu, uświadomiliśmy sobie wartość tego. Nie było nas dużo – grupka liczyła może pięć, w porywach do sześciu osób – ale były to osoby bardzo zaangażowane, które wyczekiwały środowych wieczorów z English Cafe, i które czerpały wymierne korzyści z obecności tam. Zarówno językowe, jak i społeczne. Było warto.
A przez cały ten czas, w piątki, wsiadaliśmy do pociągu lub – ci szczęśliwcy co takowe posiadali – na rowery, i pędziliśmy na przedmieścia Palermo do Terra Franca. To długoterminowy projekt naszej organizacji, który wciąż jest w swych początkowych fazach, a gdzie mieliśmy okazję ubrudzić sobie ręce. Niestety, zwłaszcza na początku, brakowało pomysłu i koordynacji działań, co zmuszało nas do samodzielnej organizacji czasu. Terra Franca to niedokończone mini osiedle mieszkaniowe, złożone z pięciu domów – a raczej konstrukcji domów. Przedsięwzięcie to, jak to często na Sycylii bywa, było nielegalnym placem budowy mafii, które po zarekwirowaniu przez władze, przez lata porastało dzikimi drzewami oliwnymi, by na koniec trafić w ręce H.R.Y.O. Jako wolontariusze czasem plewiliśmy, innym razem tworzyliśmy mini ogródek – w którym zasadziliśmy ziemniaki oraz marchewkę – a gdy zrobiło się cieplej, był to świetny pretekst do rozpalania grilla i gry w piłkę. Innymi słowy: czas integracji.
Moim ulubionym jednak zadaniem było tworzenie podcastów. Trochę ironicznie, ponieważ gdy po raz pierwszy usłyszałem ten pomysł, byłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie. To był wyższy poziom, ponieważ naszą grupą docelową nie były już dzieciaki, a dorośli słuchacze, których musieliśmy jakoś zainteresować. Nie pokazywaliśmy też jak z butelki zrobić doniczkę, a edukowaliśmy o kwestiach praw człowieka na świecie. Wymagania były znacznie wyższe niż w poprzednich działaniach. I z tego powodu właśnie najlepiej wspominam to zadanie. Ponieważ wydawało się być niewykonalne. Nie mieliśmy ani sprzętu, ani doświadczenia, ani merytorycznej wiedzy. A jednak, nawet nagrywając czterdziestominutowy podcast telefonem, na tematy o których jeszcze tydzień wcześniej nie mieliśmy pojęcia oraz montując to wszystko razem za pomocą programu, którego funkcjonalność poznaliśmy dzięki tutorialom na YouTube, udawało nam się cykliczne, każdego poniedziałku, wypuszczać kolejne odcinki. Nie były one wysokiej klasy, bowiem nie daliśmy rady przeskoczyć bariery sprzętowej. Nie każdy z nas czuł się też perfekcyjnie w tej roli. Ale nagrywaliśmy.
A w czasie wolnym, rowerku jedź!
Jeżeli jedziecie na wolontariat, koniecznie zorganizujcie sobie rower. Serio. Wolność i swoboda eksploracji otoczenia jaką daje posiadanie dwukołowca są wręcz nie do opisania. Wolontariat w Palermo był dla mnie trudnym przeżyciem, głównie ze względu na wykluczenie językowe, jakiego jako jedyna osoba nieznająca włoskiego doświadczałem. Sprawiało to, że często czułem się źle, miałem problemy z odnalezieniem się. Za każdym razem na ratunek przychodził – a raczej przyjeżdżał – rower, jazda na którym nie tylko poprawiała mi humor, ale jednocześnie dawała ogromne możliwości poznania tego zarówno pięknego, jak i obskurnego miasta. Raz pojechać do parku, innym razem na drugi koniec miasta – no bo, co tam jest? Potem gdzieś nad wybrzeże, a w kolejny weekend w górki. Możliwości są ogromne!
Rower, choć niezwykle pomocny w codziennym funkcjonowaniu i gwarantujący weekendowe wyprawy, nie byłby wystarczającą atrakcją. Palermo to również bardzo intensywne, choć mało zdywersyfikowane życie nocne. Sycylijczycy uwielbiają rozmawiać, zatem nie powinno raczej dziwić, że ich ulubioną (oceniając po liczbach) formą zabawy, były właśnie rozmowy. Rozmowy na ulicach, zalanych jak podczas festiwali ludźmi z plastikowymi kubeczkami wypełnionymi alkoholem. Niekończące się dyskusje, śmiechy i tańce, rozprzestrzenione pomiędzy trzema głównymi punktami imprezowymi tego miasta: Vucciria, Sant’Anna oraz Piazza Magione.
Ja upatrzyłem sobie jeszcze jedną formę rozrywki: slackline. Jak się okazuje, w Palermo funkcjonuje dość zaawansowana grupa lino-łazów, któtrzy swą inkluzyjnością, życzliwością oraz szczerą chęcią dzielenia się swoją zajawką, skutecznie zachęcają do spróbowania swoich sił. I tak od lutego (cóż za miejsce, że w lutym można bosą stopą chodzić w parku), uczyłem się tej, całkiem wymagającej, sztuki chodzenia po linie.
Chciałbym przeżyć to znów
Mój wpis może zabrzmieć lekko krytycznie, zwłaszcza w kierunku organizacji goszczącej. I tak, muszę to przyznać – ESC to nie tylko piękne wspomnienia i sięganie poza strefę komfortu. To też mniejsze i większe zawody, porażki i frustracje – zwłaszcza na początku. Jest to przede wszystkim kwestia nas samych oraz naszych oczekiwań, jednak w dużej mierze jest to też wypadkowa miejsca, innych wolontariuszy oraz organizacji. Nie każda organizacja jest w stanie wytworzyć istnie rodzinną atmosferę, nie zawsze uda się zintegrować w pełni, czasem okoliczności będą po prostu niesprzyjające i należy mieć to na uwadze. Niestety, rzeczywistość lubi w bardzo brutalny sposób weryfikować to, co było zapisane na papierze – lub, jak w tym przypadku, w opisie projektu i w naszych głowach. Tutaj pojawia się moja kolejna porada – naprawdę warto sprawdzić organizację przed wyjazdem: jak działają, jakie projekty realizują lub choćby jak wyglądają ich social media. Nie ma dwóch takich samych organizacji, niektóre okazują większe, inne mniejsze wsparcie swoim wolontariuszom, o czym miałem się okazję przekonać rozmawiając z innymi uczestnikami EKS’u. Niemniej, pomimo raczej negatywnych odczuć związanych z moją organizacją goszczącą, sama instytucja wolontariatu jest moim zdaniem doświadczeniem rewelacyjnym. Jest to niezwykła przygoda, która daje nam niezliczoną ilość lekcji i nauczek, mnóstwo inspiracji, wspaniałych wspomnień i momentów, w których myślimy sobie “o tak, dobrze poprowadziłem swoje życie”. Ja, bardzo bym chciał przeżyć to znów.
Bardzo dziękujemy Adamowi za relację i wszelkie działania w ramach programu EKS. Adama mogliście poznać już wcześniej, czytając jego wspólną relację którą stworzył wraz z innymi wolontariuszkami- Adą i Olą. Nasi wolontariusze są dla nas inspiracją i idealnym przykładem jak w dzisiejszych czasach, na przekór obecnym realiom odnajdywać w sobie motywację i chęć do działań dla lokalnych społeczności. Relacja wolontariuszy nosi nazwę #Palermo.Relacja z wolontariatu w HRYO na Sycylii.