Portugalskie słońce i letnie podmuchy wiatru znad pobliskiego oceanu sprawiają, że pisanie tego tekstu przychodzi mi z trudem. Chociaż mam wrażenie, jakbym dopiero co przyjechała, to minęła już połowa mojego projektu. Półmetek to dobry moment na próbę podsumowania wszystkiego
czego tu doświadczam. Pomimo niesprzyjających warunków – pisanie wydaje się mniej atrakcyjną czynnością w porównaniu z perspektywą wylegiwania się na plaży – udało mi się spisać cztery najważniejsze rzeczy, których nauczyłam się podczas minionych miesięcy.
1. Tyle masz, ile dasz
Na początku mojej wolontariackiej przygody, mimo całej ekscytacji nowym miejscem i zapałem dopracy, byłam dosyć bierna – robiłam rzeczy, które robić musiałam. W duchu narzekałam, że nie mam wystarczająco dużo zadań albo że nie są one tym, co naprawdę chciałabym robić. W momencie, w
którym moja frustracja zaczęła niebezpiecznie wzrastać stwierdziłam, że czas to zakończyć – przyszedł moment, aby zakasać rękawy i wziąć sprawy w swoje ręce. Zamiast natrętnie pytać, czy mogę się na coś przydać, zaczęłam proponować swoje pomysły. Ta zmiana nie tylko podniosła moje zadowolenie z całego wolontariatu, ale też pokazała mi moją inną, bardziej stanowczą i sprawczą stronę. Zdałam sobie sprawę, że te kilka miesięcy to być może niepowtarzalna okazja do robienia czegoś, co dotychczas stanowiło dla mnie wyzwanie. Czegoś co zawsze obciążone było ryzykiem niepowodzenia, więc pozostawało niezrealizowane – zawsze w planach, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Dawanie z siebie więcej niż jest to od nas oczekiwane, szczególnie kiedy praca jaką wykonujemy jest dla nas wyzwaniem i służy jakiemuś szczytnemu, wyższemu celowi, zawsze ubogaca. I zwraca się zazwyczaj
z nawiązką.
2. Otwórz się
Życie bez jakichkolwiek oczekiwań jest niemożliwe. Zaczynając cokolwiek, a już na pewno kilkumiesięczny wolontariat w obcym kraju, każdy ma pewne plany, pomysły na to jak to będzie wyglądać, czego się spodziewać itd. I niestety – jak to w życiu zwykle bywa – nasze oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. I zazwyczaj, wprost proporcjonalnie do tego jak skrupulatnie zaprojektowaliśmy sobie to wcześniej. Nie możemy przewidzieć życia. Dlatego, gdy wszystkie nasze oczekiwania są niespełnione, a pierwotne założenia upadają jedne za drugim, kluczowym jest wypracowanie w sobie otwartości wobec zmiany. Ważna jest też umiejętność dostrzegania szans, tam gdzie dotychczas nic nie widzieliśmy czy odpuszczanie naszych dotychczasowych przywiązań. Trzymanie się pierwotnej wizji często powstrzymuje nasz rozwój i kreuje poczucie frustracji i niezadowolenia. Lekcja otwartości przydatna jest również (a może przede wszystkim) w kontaktach międzyludzkich. Wierzę, że postawa taka jak szczere zainteresowanie, empatia to klucz, który pomoże nam otworzyć każde, nawet najbardziej niedostępne drzwi, i jest konieczne do zrozumienia obcej kultury.
No i w końcu, warto otworzyć się też na siebie. Ile razy traktujemy nasze potrzeby po macoszemu? Zamiatamy pod dywan codziennych sprawunków i bolączek? Otwartość wobec siebie to podstawa, bez której trudno budować serdeczność wobec reszty świata.
3. Uwaga, stop! Zwolnij!
Dotychczas moim życiem rządziła praca. Dopóki nie wyjechałam na wolontariat, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo. Wydaje mi się, że głównie z tego powodu, że najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu. Studia, praca, studia, praca, praca, studia – tak mijały moje dni i tygodnie. Nie miałam ochoty rzucić wszystkiego i pojechać w Bieszczady, lubiłam swoje życie i nie miałam poczucia, żeby czegoś byłoby mi szczególnie brak, coś ważnego mnie omijało. Tworzyłam plany, wyznaczałam sobie ambitne cele i (z większym bądź mniejszym powodzeniem) dążyłam do ich realizacji. Było mi dobrze. Jednak nie trzeba być wypalonym zawodowo pracownikiem korporacji, żeby docenić życie na mniejszych obrotach. Nie zawsze wiąże się to z milutkimi, pluszowymi odczuciami. Czasem jest mi nudno, czasami się stresuje, że może powinnam była zostać i zainwestować w swój rozwój zawodowy, że przecież w tym czasie mogłabym zarobić więcej i w końcu przestać być wiecznie spłukana… Jednak, mimo wszystko wydaje mi się, że warto w swoim życiu zwolnić. Czas nieprzepracowany to nie czas stracony. To okazja do odkrywanie siebie, swoich tysiąca nieprzydatnych talentów i zajawek, ale i świata wokół. Prawdopodobnie takie życiowe zwalnianie nie sprawi, że w przeciągu pięciu miesięcy zarobisz fortunę albo awansujesz na wyższe stanowisko, ale pozwoli zobaczyć co jest nas naprawdę ważne i korzystne.
4. Nic nie trwa wiecznie
Nie zabrzmi to wyjątkowo odkrywczo, ale wszystko na świecie w pewnym czasie sięga swego kresu. Mając to w pamięci staram się jak najwięcej czerpać z mojego pobytu w Lizbonie. Zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi, odkrywanie natury czy meandrów kultury portugalskiej – każdy dzień to okazja do doświadczenia czegoś nowego, wyjście spoza swoją strefę komfortu czy okazja, żeby odkryć siebie. Wiedząc, że mój pobyt jest ograniczony, a mój „deadline” przybliża się niebezpiecznie szybko – szaleńczo, z gorliwością niemal religijnej dewotki, chcę skreślać rzeczy z mojej listy rzeczy których chcę i które powinnam.
To powiedziawszy, kończę ten tekst i biegnę łapać ostatnie promienie słońca, zjeść pastel de nata i wypić vinho verde! Tych dwóch ostatnich nigdy nie ma dosyć – gdybym miała wybierać, to te kulinarne
odkrycie zdecydowanie mogłaby być moją ulubioną lekcją z Lizbony!