Mój wolontariat w Mediolanie – relacja z rocznego wolontariatu Oli.

Cześć, a właściwie to Ciao!
Mam na imię Ola. W lutym 2023 przeprowadziłam się do Mediolanu, by wziąć udział w projekcie
„Volunteering for arts and wellbeing in the Spazio Luce Center”. We Włoszech spędziłam rok i
teraz, z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że był to jeden fajniejszych i najbardziej szalonych
okresów w moim życiu!

Wolontariatem Europejskim zaczęłam się interesować pod koniec moich studiów magisterskich,
jednak z powodu splotu różnych wydarzeń nie wzięłam w nim udziału. Myślałam, że będzie to
jedno z tych zakurzonych, odłożonych na półkę marzeń. Zwłaszcza, że powoli zbliżałam się do 30,
miałam stabilną pracę. Jednak myśl o mieszkaniu za granicą (i – przede wszystkim – spróbowania
czegoś innego, niż typowa korporacyjna praca) wciąż we mnie siedziała. Szczególnie, że ciągnęło
mnie do dziedzin związanych z szeroko pojętą kulturą, chciałam robić coś ciekawego i
przynoszącego satysfakcję. W tych okolicznościach pomysł wyjazdu na ESC ponownie pojawił się
w mojej głowie. Nie miałam na oku żadnego konkretnego kraju czy organizacji. Po cichu marzyłam
o Włoszech lub Portugalii, ale sama tematyka projektu była dla mnie sprawą nadrzędną, z tego
względu byłam dość wybredna przy składaniu aplikacji. Pod koniec 2022 roku odbyłam jednak
rozmowę z Włoską organizacją No Borders, następnie – z mentorem mojego projektu. W styczniu
miałam już potwierdzenie, że zostałam przyjęta i mogłam rozpocząć przygotowania do mojej
wielkiej włoskiej przygody!

W moim pierwszym tygodniu pobytu w Mediolanie zarówno rodzina, jak i przyjaciele pytali: „to co
ty tu właściwie robisz?”. Jakby to ująć… robiłam dużo i robiłam wszystko 😀 W pewien
poniedziałkowy poranek nie narzekałam na nudę kiedy jedną ręką włączałam odpowiednią muzykę
podczas przedstawienia, drugą podawałam aktorowi miękki, czerwony nos klauna, następnie
odbierałam od nauczycielki lusterko a piętą wypychałam wielką piłkę za drzwi, co by zgraja 2-
latków się na niej nie zabiła. Po spektaklu zebranie wszystkiego, wpakowanie do auta szefa i
powrót do naszej bazy, gdzie zostawiamy wszystko za wielką teatralną kurtyną.

W największym skrócie mogłabym opisać mój wolontariat przede wszystkim jako pracę w teatrze,
choć ogólnie zakres wszystkich obowiązków był szeroki, co bardzo mnie ucieszyło. Teatro in
Fasce, bo tak nazywa się nasz teatr, to przedstawienia skierowane do dzieci w wieku 0-3 lat
(dokładnie tak, nawet kilkumiesięczny maluch może stać się widzem 😉 ). Są to spektakle
dostosowane do tak małych odbiorców – dzieciaki mogły wszystkiego dotykać, chodzić, okazywać
emocje, cały czas wchodzić w interakcje z aktorami. Na scenie występowało zawsze 3 aktorów,
natomiast do wolontariuszy należała „cała reszta” 😉 Nie pozwalało to na nudę, bo poza

standardowym przygotowaniem sceny przed każdym przedstawieniem, jedna osoba zawsze dbała o
dźwięk (puszczanie muzyki i efektów dźwiękowych w odpowiednich momentach), natomiast druga
sprawdzała bilety i robiła zdjęcia podczas spektaklów. W dni przedstawień pracowaliśmy po wiele
godzin, ale muszę przyznać, że nic nie sprawiało mi większej przyjemności! Poza lekkim
zmęczeniem fizycznym kończyłam każdy spektakl radosna, mając poczucie, że zrobiłam coś
fajnego, a tak bliskie obcowanie z kulturą było dla mnie jednym z lepszych aspektów mojego
wolontariatu. Samo przygotowanie do tych przedstawień było jedną z ważniejszych kwestii, bo
choć trwały one weekend lub dwa, to stworzenie do nich scenografii pochłaniało nam tygodnie.
Chowaliśmy się wtedy w naszym biurze, nurkowaliśmy za teatralną kurtynę, by znaleźć przedmioty
i materiały przydatne do następnego spektaklu. Następnie spędzaliśmy godziny na cięciu, klejeniu,
malowaniu i wycinaniu. Kolejną kwestią było przygotowywanie drobnych upominków dla każdego
dziecka, które było obecne na przedstawieniu. A to oznaczało jeszcze więcej cięcia i klejenia 😉
Dlatego ważne było, by choć trochę lubić takie manualne prace. Ja uwielbiałam i było to dla mnie
bardzo relaksujące. Poza samą pracą związaną bezpośrednio z teatrem, przynajmniej jeden dzień w
tygodniu pracowaliśmy z domu tworząc treści na social media naszej organizacji. Były to głównie
grafiki w Canvie, tworzenie i planowanie postów, choć mi trafiło się również projektowanie książki.
Ale to jeszcze nie koniec moich obowiązków 😉 Jako, że nasz teatr wchodził w skład większego
centrum logopedyczno – psychologicznego, my jako wolontariusze, pomagaliśmy nieco podczas
prowadzenia zajęć wyrównawczych dla dzieci. Dodatkowo nasz szef, Marco, starał się pokazać
nam różne wydarzenia powstałe przy współpracy z innymi organizacjami, które odbywały się
zarówno w Mediolanie, jak i w mniejszych miejscowościach (np. wieczór z bajkami dla dzieci,
spektakl tworzony przez osoby z niepełnosprawnościami). Byłam wdzięczna za możliwość wzięcia
udziału w czymś takim, bo było to niesamowicie ciekawe i inspirujące doświadczenie, a także
możliwość zobaczenia, jak wygląda organizacja takich inicjatyw „od środka”.

Ale nie samą pracą żyje człowiek 😉 Mediolan okazał się bardzo fajnym miejscem, jeśli chodzi o
codzienne życie. Z jednej strony jego klimat jest tak nowoczesny w porównaniu do Rzymu czy
Neapolu, z drugiej jednak – dla mnie było to miasto niesamowicie swojskie! Świetnie działające
metro (o ile tego dnia nie strajkują…), sklepy na wyciągnięcie ręki, liczne muzea i knajpki,
wydarzeń tyle, że czasem rozplanowanie czasu wolnego było nie lada wyzwaniem. Poza tym, jest
to moim zdaniem przepiękne miasto, a dzięki możliwości życia tam przez rok, mogłam je poznać
nie tylko jako turystka, ale też jako locals. Znalazłam swoje ulubione kawiarnie z dala od
turystycznych szlaków, trattorie pełne nie przyjezdnych lecz zwykłych Włochów, którzy jadają tam
w porze obiadowej, urokliwe parki idealne do rozłożenia się na kocu. W dodatku Mediolan był
świetną bazą wypadową do innych miejsc, dzięki czemu przez ten rok zwiedziłam Włochy wzdłuż i

wszerz! W wolnym czasie brałam udział w workawayu czy International Summer Week na
Sardynii, odwiedziłam miasteczka nad pobliskim jeziorem Como, wielkie miasta jak Turyn,
Bergamo, Genua, Wenecja, Rzym czy Neapol, ale też maleńkie i znacznie mniej turystyczne
miejsca, gdzie mogłam cieszyć oczy lokalną przyrodą. Było to niesamowite doświadczenie, którego
nigdy nie zapomnę.
Inną istotną kwestią byli ludzie, których poznałam podczas tego roku spędzonego we Włoszech.
Włosi, których radość i entuzjazm przyjemnie grzał duszę 😉 jak też inni wolontariusze. Każdy z
własną historią (okazało się, że nie tylko ja rzuciłam wszystko i pojechałam w Bieszcz… do
Włoch), innym pomysłem na życie. Szczególnie miło będę wspominać moją współlokatorkę, Anię.
Ile my wieczorów przegadałyśmy w naszej kuchni to nie sposób zliczyć.
Oczywiście nie zawsze wszystko układało się idealnie, zarówno jeśli chodzi o sprawy „zawodowe”,
jak i te międzyludzkie. W pracy czasami bywało chaotycznie, a grafik potrafił się zmieniać niemal z
godziny na godzinę 😉 Człowiek jest też z dala od domu, rodziny i znajomych, w kraju, którego
języka często nie zna, wśród początkowo obcych ludzi. Trzeba na nowo poukładać swoją
codzienność, wytyczyć granice, respektując jednocześnie granice innych ludzi (co czasem zmuszało
wszystkich do obgadania pewnych kwestii). Nie mogę powiedzieć, że z każdym znalazłam wspólny
język, szczególnie, że w niektórych przypadkach istniała tu faktyczna i realna bariera językowa. Dla
mnie osobiście był to najcięższy aspekt mojego wolontariatu – bycie otoczonym językiem, którego
się nie rozumie. A jednak trzeba jakoś załatwić coś na poczcie, w sklepie, u lekarza, szaleńczo
przełączać się pomiędzy słownikami i walczyć czasem z poczuciem wyobcowania.

Ale czy pomimo pewnych niedogodności zdecydowałabym się na mój wolontariat jeszcze raz?
ZDECYDOWANIE! Teraz, kiedy patrzę na miniony rok, czuję niesamowitą radość, że mogłam
wziąć w tym udział. Był to właściwy czas, dobre miasto, świetny projekt i niesamowici ludzie. Ten
wyjazd dał mi nie tylko nową przygodę i możliwość spełnienia marzenia o mieszkaniu za granicą,
ale przede wszystkim pozwolił mi nieco spojrzeć z boku na moje życie. Pokazał, kilka nowych
kierunków w które mogę skręcić i upewnił mnie, co do niektórych moich planów. I – przede
wszystkim – była to jedna z piękniejszych przygód w moim życiu!