Wolontariat długoterminowy we Francji

                      Wolontariat długoterminowy we Francji (projekt zewnętrzny).
Relacja wolontariuszki Kasi 🙂

Dni biegły jak żółw przy zającu. Działo się wiele, tygodnie uciekały, a jednocześnie były bardzo powolne. Choć im mniej czasu mi pozostawało tym szybciej znikały dni.

Znalezienie tutaj swoich ruchów i organizacja wymagała wiele energii i przełamania zastałych schematów. W miesiąc na poziomie faktycznym i emocjonalnym wydarzyło się tyle, co czasem potrafi w rok. Intensywność była przytłaczająca i łatwo było zapomnieć o swoich potrzebach zatrzymania, oczyszczenia głowy czy oderwania od bodźców.

Przyjechałam do Francji na 6 miesięcy, żeby pomagać w sali koncertowej o poetyckiej nazwie Des Lendemains qui Chantent czyli „Pojutrze, które śpiewa”. Znajdująca się na skraju rzeki i skraju miasteczka hala była moim miejscem pracy i licznych wydarzeń kulturalnych, które współtworzyłam. Moim głównym zadaniem jednak było tworzenie wideo z każdego z koncertów i eventów – zadanie wymarzone. W trakcie trwania wolontariatu udało mi się rozwinąć swoje umiejętności filmowania oraz montażu. Niekiedy projektowałam także proste grafiki, przeprowadzałam wywiady, pomagałam za kulisami przed i po koncertach oraz tworzyłam inne materiały na media społecznościowe. Udało mi się wypracować wiele nowych umiejętności, w tym poprawiła się moja znajomość języka francuskiego, z czego jestem niezwykle dumna.

Tulle jest bardzo małe, znajduje się w departamencie Correze, w Nowej Akwitanii. Dużo tu zieloności. Miasteczko jest położone na wzgórzach i w dolinie, stąd też ciężko zapowiedzieć właściwą pogodę. Tu życie należy do natury. Na każdym kroku pamięta się o ekologii. Bardzo ważna jest ziemia, uprawa ogródka, własne sadzonki. Targ, który oferuje produkty prosto od lokalnych producentów – najświeższe, najzdrowsze, najnaturalniejsze, w zgodzie z moralnością człowieka. 

Miejskich autobusów jest aż trzy i jeżdżą od dwóch do jednego razu na godzinę, więc w razie powrotu do domu z ciężkimi zakupami (a nasz dom jest położony na wzgórzu), czasem trzeba się naczekać.

Drogi wiją się jak serpentynki, a kierowcy i tak potrafią jeździć po nich z zawrotną szybkością. Dobrze, że późnymi wieczorami, po pracy, ktoś zawsze nas odwozi do domu, bo navette kursuje tylko do 19:00 i nigdy w niedziele.

Jako dziecko wyobrażałam sobie, że jestem bohaterem z książek. Jak w opowieściach fantazy, żeby móc pokazać swoją dzielność i niezłomność, żeby przeżywać przygody i coś na koniec osiągnąć, wielkiego, niesamowitego. I czy teraz nie zostało to przetłumaczone na rzeczywistość? Będąc tutaj czuję się jak bohater klasycznej opowieści, może Bilbo Baggins, który z zacisza swojego domu zawsze chciał wyruszyć w nieznane. Zdecydowałam się na wyjazd – mój punkt bez powrotu, zostałam wrzucona w inny świat, pojawiły się nowe postaci i mój wierny towarzysz, druga wolontariuszka – Lucia, z energią nie do zdarcia, ciągle śpiewająca i wołająca mnie o wszystko. Pojawiły się rozbudzone demony, z którymi muszę walczyć, pojawiły się nowe przyjemności i miłe zaskoczenia. W drodze niektóre trudy się opłaciły, niektóre zbierają żniwo.

To jest mój romantyzm – ta perspektywa. Ale jest tak słodka i uprzyjemniająca mi codzienność, że nie chcę się jej pozbywać. Nic w niej złego, tak myślę. To po prostu mój rodzaj doświadczania. 

Zabawne jest też to, że inni widzą coś innego – efekt, też rodzaj wizji romantycznej, więc automatycznie pojawia się jakiś stopień zazdrości i podziwu. Rzeczy, o których ja całkiem zapominam, bo ja tylko jedna wiem ile mnie te obrazki kosztują. Doświadczam wszystkiego na nagiej skórze, kiedy inni widzą lśniącą zbroję. Zawsze tak było, to część ludzkiego postrzegania. 

Ja też, czy raczej ja w szczególności, z łatwością się temu poddaję. O ironio, zapewne dlatego tu jestem. Ale jeśli może być to motywacją to nie może być zupełnie złe. Uwielbiamy marzyć. To proste.

Z dnia na dzień jaskrawość bladła, ale myślę, że aż do końca całkiem nie znikła. Pobyt tutaj to sinusoidy emocji, wydarzeń i relacji międzyludzkich. Żaden dzień niepodobny do innego, nic nie jest przewidywalne, nic nie jest w harmonii – nie, nie, tutaj rządzą prawa chaosu. To wszystko jest bardziej niczym wiatr. Taki wiatr, że zapiera dech – czasem wstrzymuje, choć bardzo chcesz iść do przodu, a czasem pcha na oślep tam, gdzie nie koniecznie chcesz się znaleźć.

Oswoiłam się, wiem jak funkcjonuje dom, znam ścieżki w Tulle i swoje ulubione miejsca. Wiem, czego się spodziewać po autobusach i kiedy najwygodniej mi pójść na zakupy. Chcę zwiedzać póki mam na to okazję, chcę próbować nowych smaków, chcę kupować kartki, robić zdjęcia i filmy. Chcę dopływu nowych idei, które pozwolą mi pracować nad sobą i nad moją dalszą drogą. Chcę rozpoznać, czego mi potrzeba póki występuje niecodzienny stresor kształtujący charakter.

Kolejnym znakiem oswojenia jest dostrzeganie miejsc. W drodze na autobus – kwitnące, pokryte mchem drzewa; szyszki w parku przypominające swoim kształtem róże, które chrupią pod butami; pędząca przejrzysta woda w rzece; kolor starych budynków w słońcu porannym lub wieczornym; prędkie jaszczurki wygrzewające się w promieniach; środowy targ z lokalnymi produktami; soczyście zielone drzewa w małym parku przy pracy; śpiewające kosy; fragment rzeczki, gdzie woda uderza o kamienie przywodząc swoim dźwiękiem wspomnienie morza… Te rzeczy koją moją duszę, wtedy jestem szczęśliwa. A potem przychodzi głośny świat, z którym trzeba sobie poradzić.

Ale przecież życie potrafi nas mile zaskoczyć, od czasu do czasu przynosząc dni idealne, które moglibyśmy przeżywać raz po raz. I to jest ten hazard, który tak mnie przecież pociąga. Dla takich chwil wciąż popycham się do przodu mimo trudności. Bo wiem, że warto. Bo to, co dostaję w zamian, nawet jeśli niewystarczająco często, jest graniczące z małymi-wielkimi cudami. Tak mnie zwodzi to życie, uwodzi – wciąż chcę więcej chociaż często zachłystuję się wielkością wyzwań.

Ale kiedy płyniesz z prądem nic się temu nie równa. I wiara, że im dłużej będę o to walczyć, tym więcej i częściej będzie takich momentów dodaje wiatrów w moje żagle. Jakby było mnie dwie i jakbym nie wiedziała, która jest prawdziwa. Ale być może nie muszę wybierać, ideał balansu w tym przypadku działa na moją korzyść. Chociaż linia do ekwilibrystyki bywa bardzo cienka.

Zdaje nam się, że znajdziemy spokój w rytuałach, schematycznych rozwiązaniach, ale to złudne bezpieczeństwo. To kompromisy, które nie działają na naszą korzyść. Nie sprzedawajmy naszych dusz strachu. Gdzieś musi być miejsce dla każdego z nas, tylko trzeba wyruszyć na wędrówkę w jego poszukiwaniu i nie tracić nadziei podczas sztormu, który trzęsie naszymi podstawami. Wszystkie demony są po to, by je pokonać.

Ale piszę to na przekór. Bo może to nieprawda, może one nigdy nie odchodzą. Może jedyny sposób to zaprzyjaźnić się z nimi, poznać je i być dla siebie łagodnym. 

Myślę, że wolontariat europejski jest idealnym na to sposobem. 

Artykuł oraz prezentacja została przygotowana przez naszą wolontariuszkę Katarzynę Dudys, dziękujemy!

Kasia realizowała projekt zewnętrzny (dofinansowany przez Francuską Narodową Agencję)

Więcej o zasadach wyjazdów w ramach Europejskiego Korpusu Solidarności dostępne na stronie: https://eks.org.pl/mlodziez/wolontariat/informacje-ogolne